Jak pisał Stephen Clarke, Paryżanie mają do jedzenia stosunek niemal… seksualny. Tak samo lubią je oglądać, dotykać i wąchać, jak smakować. Owoce morza sprzedaje się na straganach, niekiedy przed restauracjami - ostrygi, kraby i homary, które zostaną przyrządzone w knajpie, są rozkładane tuż przy chodnikach i biedny człowiek (zwykle mężczyzna) odpowiedzialny za otwieranie muszli i odrywanie krabowych szczypców musi pracować na zewnątrz, nawet w zimie, by przechodnie mogli wystawiony towar... podziwiać. To samo dzieje się na bazarach, gdzie handlarze pozwalają ludziom ugniatać i wąchać pomarańcze, awokado i fenkuły przed zakupem. W supermarketach tylko najdelikatniejsze owoce, takie jak truskawki, są zafoliowane –a resztę potencjalny klient może dotykać do woli, a i czasem, na boku, degustować...
Dla nas jest to nieco osobliwe, dla Paryżan jednak na porządku dziennym - w końcu jak nikt inny potrafią CELEBROWAĆ jedzenie. Ciesząc się każdym niepowtarzalnym kęsem, zachwycając pięknym sposobem podania oraz chłonąc ponętne zapachy, dają jasne świadectwo, że ich narodowe jedzenie nie ma sobie równych. A czy może istnieć lepsza kuchnia francuska, kulinarny crème de la crème, niż w samym sercu Francji, w pięknym Paryżu...? Bien sûr, oczywiście, że nie!